Szkolnictwo wyższe coraz droższe, a studentów coraz mniej

Łukasz Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl
Łukasz Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl

Bankier.pl dotarł do informacji, z których wynika, że liczba studentów maleje, ale wydatki na szkolnictwo wyższe rosną. W roku akademickim 2013/2014 na polskich uczelniach studiowało 1 549 tys. studentów. To o 127 tys. mniej niż rok wcześniej. Równocześnie nakłady ze środków publicznych na szkolnictwo wyższe wzrosły o 800 mln zł do kwoty 13,3 mld zł względem 2012 roku.

– Wzrost wydatków wynika m.in. z podwyżek dla kadry akademickiej. Obecnie publiczne nakłady na szkolnictwo wyższe stanowią 0,68% PKB. Łączne nakłady na szkoły wyższe wynoszą 1,3% PKB, co i tak stawia nas na gorszej pozycji niż np. Czechy i Estonię. Pod względem wielkości wydatków jesteśmy europejskim średniakiem – co ciekawe, na szkolnictwo wyższe wydajemy mniej więcej tyle samo co na emerytury rolników i górników – komentuje Łukasz Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl.

W 2004 roku liczba studentów przekroczyła 1,9 mln osób. Wówczas wydatki na uczelnie wyższe z budżetu państwa wynosiły 8,8 mld zł, czyli blisko 1% PKB i 4,5% ogółu wydatków budżetowych. W 2013 roku wydatki na uczelnie wyższe to 13,3 mld zł, czyli 0,68% PKB i blisko 4% wydatków z budżetu. Oznacza to, że od lat sytuacja finansowania uczelni publicznych raczej pozostaje niezmienna – zmienia się jedynie stosunek wydatków w przeliczeniu na jednego studenta.

Szewc bez butów chodzi

W 2013 roku przychody w sumie wyniosły 21,3 mld zł – z tego wyższe szkoły publiczne osiągnęły  je na poziomie 18,5 mld zł, z wynikiem finansowym netto  – 418 mln zł. Co interesujące, ujemny wynik finansowy netto odnotowały tylko szkoły ekonomiczne (minus 2,8 mln zł) i szkoły pedagogiczne (minus 7,9 mln zł). Najlepiej radziły sobie szkoły techniczne (wynik 154 mln zł) i szkoły medyczne (wynik 63 mln zł).

– Na szkolnictwo wyższe wydajemy bardzo dużo i wiele wskazuje na to, że pomimo zmniejszenia liczby studentów raczej będziemy wydawać coraz więcej. Otwarte pozostaje pytanie, ile z tego wydajemy tylko na produkcję dyplomów, a ile na rzeczywiste wykształcenie? – dodaje Piechowiak.