Aplikacja do identyfikacji polskiej żywności może zaszkodzić interesom krajowych producentów

sklepy

Według ekspertów, wprowadzenie aplikacji do identyfikacji polskiej żywności zaszkodziłoby interesom krajowych wytwórców. Dodatkowo, utrudniłoby im to bieżącą pracę i podwyższyłoby jej koszty. Te zaś ostatecznie wpłynęłyby na ceny artykułów. Kolejnym argumentem jest fakt, że ponad połowa konsumentów nie zwraca uwagi na kraj, w jakim powstał dany produkt.

We Włoszech, jak i poza ich granicami, działa już aplikacja, która określa, czy dany towar jest oryginalnej włoskiej produkcji i posiada certyfikaty Europejskiego Systemu Ochrony Produktów Regionalnych i Tradycyjnych. Oprogramowanie zostało stworzone dla ochrony prestiżu artykułów „made in Italy” i interesów ich producentów. W Polsce są natomiast dostępne aplikacje, które pozwalają konsumentom sprawdzać pochodzenie produktów lub składników po etykietach. Ale, zdaniem krajowych ekspertów, stosowane dotychczas metody wydają się mało precyzyjne, gdyż badają tylko niewielki fragment dostępnych danych.

– Narodowa aplikacja, uruchomiona przez państwowy podmiot, np. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, na podstawie odrębnych przepisów, mogłaby pozyskiwać pełne informacje od polskich wytwórców na temat pochodzenia środków, wykorzystywanych w całym procesie produkcji. Dzięki temu, konsumenci mieliby pewność, że dany artykuł jest w 100% krajowy lub zawiera składniki sprowadzone z obcych rynków. Tego typu oprogramowanie wzmacniałoby przywiązanie Polaków do rodzimych towarów. Obecne aplikacje agregujące promocje raczej nie posiadają szczegółowych opisów produktowych, zatem nowy system z pewnością by się wyróżniał – mówi Dawid Firkowski z Grupy AdRetail.

Niepotrzebny gadżet

Tymczasem, dr Maria Andrzej Faliński uważa, że rodzime produkty wcale nie potrzebują ochrony, ponieważ ponad 80 proc. dostępnej w Polsce żywności pochodzi właśnie z naszego kraju. Nie ma też najmniejszych obaw, że jakikolwiek zagraniczny wytwórca wyprze nas z własnego terytorium. To raczej my jesteśmy groźnymi konkurentami dla innych, może nie na skalę światową, ale regionalną na pewno. Siła krajowego pożywienia polega na dobrych recepturach, realizowanych w nowoczesnych reżymach technologicznych. Jak podaje ekspert, w ostatnich latach polski przemysł żywnościowy, głównie mięsny i mleczarski, rozwinął się dzięki inwestycjom, m.in. z UE, na poziomie ok. 15 mld euro.

– Obecnie spotykamy się z narracją, że produkt wyprodukowany w Polsce zapewnił pracę naszym rodakom. I dobrze, że o tym myślimy. Ale jednocześnie obawiam się, że w społeczeństwie, w którym tylko niecałe 3% osób zarabia powyżej 7100 zł miesięcznie netto, zdecydowana większość ludzi stoi przed innymi wyborami, niż kraj pochodzenia towaru. Biorąc pod uwagę siłę nabywczą polskiego konsumenta, przewiduję, że sama aplikacja narodowa pełniłaby funkcję jedynie gadżetu dla osób o wyższych dochodach i dostępie do nowoczesnej technologii – stwierdza Anna Ruman z instytutu badawczego ABR SESTA.

„Abstrakcyjny” pomysł

Dawid Firkowski tłumaczy, że stworzenie narodowej aplikacji miałoby swoje uzasadnienie, gdyby taki system posiadał dokładne dane o pochodzeniu artykułu, uzupełnione informacją na temat składników, użytych w całym procesie produkcji. Wpisywałoby się to w stale rosnący trend świadomej konsumpcji. Najlepsza byłaby aplikacja, która skanowałaby żywność dostępną np. w sieciach handlowych. Ale wprowadzenie na rynek oprogramowania, opisującego kilkadziesiąt czy nawet kilkaset tys. towarów, byłoby ogromnym przedsięwzięciem. Zagregowanie i katalogowanie kodu każdego z nich, mogłoby się okazać wręcz nieosiągalne, nie mówiąc już o późniejszym wprowadzaniu zmian i bieżącej obsłudze aplikacji.

– Opracowanie takiej bazy danych wymagałoby dużych nakładów finansowych. Nasuwa się pytanie, kto miałby to wszystko sfinansować. Przymusowa rejestracja pewnych informacji przy wprowadzaniu nowego produktu byłaby pewnym rozwiązaniem. Ale w mojej ocenie, ciągle zbyt kosztownym. Co więcej, powszechnie używana aplikacja musiałaby zawierać wiele opisanych towarów. Przecież, gdyby konsument nie mógł znaleźć w niej kolejnych artykułów, przestałby korzystać z takiego oprogramowania. Tymczasem, producenci musieliby nadal ponosić koszty m.in. pracowników do tworzenia i przesyłania aktualnych informacji – dodaje Anna Ruman.

Nieistotny czynnik wyboru

W ocenie eksperta z Grupy AdRetail, aplikacja, określająca pochodzenie produktu, raczej nie podniesie zysków rodzimych producentów. Jeśli ponad 80 proc. dostępnej w Polsce żywności pochodzi z naszego kraju, to system nie wpłynie na zwiększenie wolumenu sprzedaży tych artykułów. Pozostałe 20 proc. to często charakterystyczne artykuły, tradycyjnie należące do kuchni azjatyckiej, meksykańskiej, włoskiej czy francuskiej. Oprogramowanie poszerzyłoby wiedzę konsumentów, ale nie wpłynęłoby ostatecznie na ich wybory zakupowe. Nadal bowiem największy wpływ na nie miałyby ceny konkretnych towarów.

– Z przeprowadzonej przez nas ostatnio analizy dla Polskiego Centrum Badań i Certyfikacji wynika, że przy kupowaniu produktów wysoka jakość jest ważna dla 87 proc. konsumentów. Natomiast 85 proc. klientów, zwraca uwagę na atrakcyjność cenową. Dominuje oczekiwanie towaru „w dobrym gatunku i za rozsądną cenę”. Samo wyprodukowanie w Polsce danego towaru to trochę za mało, aby przekonać do jego nabycia. Należy wziąć pod uwagę, że mniej niż 50% kupujących, zwraca uwagę na kraj pochodzenia artykułu – zaznacza Anna Ruman z instytutu badawczego ABR SESTA.

Z kolei, jak przekonuje dr Faliński, promowanie samej polskości, bez gwarancji jakości, odniosłoby odwrotny skutek do zamierzonego. Gdy pojawi się w sklepach zagraniczny zamiennik, przewyższający jakością oryginalny polski produkt, wówczas narodowa aplikacja zadziała na klienta jak „spychacz” z półki i z koszyka zakupowego. Używając jej, konsument mógłby zacząć pomijać rodzime towary. Dlatego, nadzór nad takim systemem powinny objąć firmy wyspecjalizowane w kierunku certyfikowania produktów, podległe kontroli Państwa, np. Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Bowiem oddanie tego typu aplikacji w całości w ręce administracji rządowej, według eksperta, uzależniłoby interesy rynku od zmian politycznych.

Wystarczające rozwiązania

– Na rynku są dostępne certyfikaty jakości, które pozwalają pozytywnie wyróżnić produkt, jednak tylko nieliczni wytwórcy korzystają z tej możliwości. Tymczasem, narodowa aplikacja wymagałaby szeregu działań, nie tylko przy wprowadzaniu na rynek nowych produktów. Producenci przecież mogą zmieniać dostawców, reagując na bieżące wydarzenia. I gdyby musieli pilnować aktualizacji bazy danych przy każdym zamówieniu surowców, to takie działania byłyby dla nich bardzo uciążliwe. A ich koszt ostatecznie zostałby przeniesiony na cenę towaru – podsumowuje Anna Ruman.

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi zapewnia, że obecnie nie rozważa wprowadzenia aplikacji, wskazującej na pochodzenie produktów. Tłumaczy, że w styczniu tego roku weszły w życie przepisy ustawy z dnia 4 grudnia 2016 r. o zmianie ustawy o jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych. Określają one kryteria umieszczania na towarach informacji „Produkt polski”. Takie artykuły muszą być wyprodukowane u nas, z surowców wytworzonych wyłącznie w naszym kraju. Dopuszcza się użycie importowanych składników w ilości do 25% całkowitej masy artykułu, ale pod warunkiem że ich odpowiedniki nie są wytwarzane w Polsce. W opinii resortu, przepisy te dają wystarczającą możliwość rodzimym produktom w zakresie wyróżnienia się na rynku.