Piotr Kuczyński: (Mini) kryzys bankowy w USA nie zagrozi światu

Piotr Kuczyński

Kolejny bank, First Republic Bank, chylił się ku upadkowi i w końcu musiał go przejąć gigant, czyli JPMorgan Chase. Obawiam się, że to wcale nie musi być koniec, ale to naprawdę nie jest problemem. Mniejsze banki będą bowiem ostrożniej prowadziły akcję kredytową i w ten sposób będą chłodzić gospodarkę pomagając Fed w zwalczaniu inflacji.

W połowie kwietnia pisałem, że temat kryzysu bankowego zamknęło działanie FDIC (fundusz gwarantujący depozyty w bankach amerykańskich), Rezerwy Federalnej i rządu oraz Kongresu. Rzeczywiście tak się wtedy wydawało, ale potem sytuacja zaczęła się pogarszać. Kolejny bank, First Republic Bank, chylił się ku upadkowi i w końcu musiał go przejąć gigant, czyli JPMorgan Chase.

Potem pojawiły się kolejni kandydaci na bankrutów. Zahamowały to polowania na następne ofiary enuncjacje medialne (w poważnych agencjach informacyjnych – np. Bloomberg), zgodnie z którymi administracja i FDIC zaczęli podejrzewać, że rynek może być manipulowany. Nie wykluczam, że tak było, ale oczywiste jest, że inwestorzy mają skłonność do szukania ofiar, jeśli widzą oznaki słabości. A takie oznaki wręcz biły w oczy.

Szybko rosnące stopy procentowe w powiązaniu z nieodpowiednim zarządzaniem ryzykiem oraz z wpływem mediów społecznościowych, które potrafią doprowadzić do histerii, musiały skłonić graczy do otwierania krótkich pozycji, czyli gry na spadki cen akcji wytypowanych banków. Informacje o podejrzeniach władz doprowadziły w piątek, 5 maja, do panicznego zamykania krótkich pozycji (żeby je zamknąć trzeba akcje kupić), co doprowadziło do znacznej poprawy sytuacji na Wall Street.

Obawiam się, że to wcale nie musi być koniec. Takie szukanie ofiar może przeciągnąć się w czasie, ale jeśli małych i średnich banków w USA jest bardzo wiele (4500; 30 lat temu było ich 14000) to upadek nawet stu nie będzie zapowiedzią kryzysu. Po prostu organizm (sektor bankowy) się oczyszcza. Nie ulega jednak wątpliwości, że mniejsze banki będą ostrożniej prowadziły akcję kredytową, w ten sposób będą chłodzić gospodarkę, pomagając Fed w zwalczaniu inflacji.

Jeżeli mówimy o Fed to trzeba wspomnieć o tym, że 3 maja Federalny Komitet Otwartego Rynku (FOMC) znowu podniósł stopy procentowe o 25 p.b., czyli do wysokości 5,00 – 5,25 proc., dzięki czemu stopy stały się realnie dodatnie, bo przekroczyły inflację, która w kwietniu wyniosła 4,9%.

Ciekawa była przede wszystkim konferencja Jerome Powella, szefa Fed. Rzucała się w oczy (wg mnie) zdecydowanie mniejsza pewność Powella, wręcz granicząca z niepewnością. Nie padło słowo „pauza” (w cyklu podwyżek), ale padła nieco zawoalowana deklaracja, że taka decyzja może być podjęta 14 czerwca.

Niewiele było w tej decyzji i konferencji nowego. W tej sytuacji kolejne dane z rynku pracy i o inflacji mają znowu olbrzymie znaczenie. Dane opublikowane w maju, czyli za kwiecień, były niejednoznaczne. Rynek pracy był po prostu w znakomitej formie (stopa bezrobocia najniższa od ponad 50 lat, czyli 3,4 proc.), a inflacja co prawda spadła, ale symbolicznie – z 5 proc. na 4,9 proc.

Po tych danych rynek musi zapomnieć o cięciach stóp. Powell powiedział, że jeśli ścieżka inflacyjna będzie się rozwijała zgodnie z projekcją Fed to on nie widzi przesłanek do cięcia stóp w tym roku. Rynek nadal mu nie wierzy, ale to według mnie błąd. Przed następnym posiedzeniem FOMC dostaniemy jeszcze raz dane z rynku pracy i o inflacji i to zadecyduje o decyzjach Komitetu. Na razie na pierwszy plan wysunęła się kwestia limitu zadłużenia USA, ale o tym napiszę za miesiąc.

Piotr Kuczyński, Członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich, DI Xelion