Ropa znów powyżej 50 dolarów za baryłkę. Wyższym cenom pomagają informacje o ograniczeniu wydobycia przez światowe koncerny i strajki w USA

rp_0f495c55f7_1432181210-ipopema-spolki.png

CEO Magazyn Polska

Tania ropa nie jest dana kierowcom na zawsze. Analitycy oczekują, że jeszcze w tym roku ceny przestaną spadać, a może nawet zaczną iść w górę. Pierwszy sygnał odwrócenia trendu pojawił się pod koniec stycznia, gdy w ciągu trzech dni ropa podrożała o 10 dolarów na baryłce.

Jeszcze latem 2014 roku cena baryłki ropy Brent przekraczała 110 dolarów, obecnie jej notowania kształtują się między 50 a 60 dolarów. To już więcej niż styczniowe minimum, gdy zarówno europejska Brent, jak i amerykańska Crude spadły dobrze poniżej poziomu 50 dolarów. To efekt sygnałów o zmniejszaniu wydobycia przez światowe koncerny i liczby szybów wiertniczych w Stanach Zjednoczonych. Pomógł też strajk dziewięciu amerykańskich rafinerii. Z ekonomicznego punktu widzenia na świecie jest nadprodukcja tego surowca.

Światowa gospodarka zwalnia i potrzebuje mniej paliw, a producenci ropy sprzedają jej coraz więcej. Taka sytuacja jest korzystna m.in. dla kierowców i gospodarek importujących czarne złoto.

– Świat paliwowy, świat rynku ropy i gazu dzieli się na te spółki, które produkują, i te, które przetwarzają – mówi agencji informacyjnej Newseria Inwestor Wojciech Kozłowski, analityk akcji Ipopema Securities. – Te, które produkują, w naturalny sposób tracą przy spadku ceny ropy, te które przetwarzają, choćby petrochemie i rafinerie, korzystają. Tak że z jednej strony mamy producentów amerykańskich, z drugiej strony mamy przetwórców azjatyckich i europejskich.

Spadki cen tego surowca najmocniej uderzają w politycznych przeciwników USA. Takie kraje jak Wenezuela, Rosja czy Iran swoje budżety mają oparte na dochodach ze sprzedaży ropy naftowej. Niskie ceny to dla nich mniej pieniędzy na zbrojenia i operacje wymierzone w USA czy jej sojuszników. Jednak nawet w Stanach producenci zaczynają odczuwać skutki niskich cen ropy. Stąd zamykanie platform i strajki, a to zmniejsza podaż. Nie można też wykluczyć wpływu innych czynników politycznych.

– Oczywiście konflikt np. na Bliskim Wschodzie czy Afryce lub w innym w regionie, który eksportuje duże wolumeny ropy, przywróciłby bardzo szybko wysokie ceny – zwraca uwagę Wojciech Kozłowski.

Jak podkreśla, cały czas państw, w których interesie jest podwyżka cen, robią wszystko, by zmienić sytuację na rynku. Nie wyklucza, że w II połowie roku uda im się przynajmniej zahamować spadki cen i ustabilizować ceny ropy.

– Tak mi się wydaje. Wystarczy popatrzeć na liczbę nowych odwiertów w Stanach Zjednoczonych, które istotnie spadły w ostatnich miesiącach, co może oznaczać mniejszą podaż ropy. Tutaj należałoby również rozważyć scenariusze, które mogą wejść w życie i mogą te mechanizmy rynkowe w jakimś stopniu zaburzyć. Takie mechanizmy, które spowodowałyby dalsze mocne spadki, to chociażby złamanie oligopolu w ramach OPEC.

Na czerwiec zaplanowany jest szczyt państw OPEC, gdzie część członków tego kartelu będzie zabiegać choćby o zmianę proporcji w wydobyciu i sprzedaży ropy na światowych rynkach. Iran, który dzisiaj produkuje dziennie 2,5 mln baryłek, nie bardzo może zwiększać wydobycie, bo to doprowadziłoby do załamania cen. Chyba że Arabia Saudyjska, która produkuje około 10 mln baryłek dziennie, trochę mu ustąpi.

– Iran miałby zakusy, żeby drastycznie zwiększyć produkcję i eksport ropy – uważa Wojciech Kozłowski z Ipopema Securities. – Już pojawiły się takie dyskusje na łamach prasy pomiędzy Arabia Saudyjską i Iranem, czyli dwoma członkami grupy OPEC, by jeżeli Iran zwiększy swoje wydobycie i swój eksport, Arabia Saudyjska zrezygnowała z części swojego eksportu, żeby tych produktów nie było jeszcze więcej na rynku. Przedtem jednak Stany Zjednoczone i Europa musiałyby znieść embargo na ropę irańską.