Według prezydenta Centrum im. Adama Smitha, ZUS przestał być instytucją ubezpieczeniową na początku PRL-u. Politycy zaś wprowadzają obywateli w błąd, co do wysokości emerytur, które od 2 dekad są obniżane. Najwyższa Izba Kontroli już kilka lat temu uprzedzała, że w przyszłości może zabraknąć środków na świadczenia.
Jak zauważa Andrzej Sadowski, pieniądze, które pracodawca musi oddawać co miesiąc do ZUS-u, nie trafiają na konto pracownika, tylko są natychmiast wydawane na bieżące zobowiązania emerytalne. W Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych jest jedynie wirtualny zapis tego, co ewentualnie należałoby się danej osobie, gdyby jej środki były gromadzone tak jak np. w banku. Przyszłe świadczenia nie będą więc wynikały z wysokości pobieranego aktualnie podatku pod nazwą składki. Ich wartość będzie zależeć od wielkości środków, dostarczonych rządowi przez następne pokolenia pracujących Polaków i tego co będzie wówczas do podziału.
– Emerytury za 20 czy 30 lat nie będą miały żadnego związku z ilością pieniędzy, które zabiera nam dziś ZUS. Gdyby te pieniądze szły na opłacanie prawdziwej, a nie fikcyjnej składki emerytalnej, to odsetki od niej byłyby kapitalizowane tak, jak na przykład dzieje się to na kontach w prywatnych towarzystwach ubezpieczeniowych. Jeżeli ZUS jest taką samą ubezpieczalnią jak inne, to zgromadzone przez nas środki powinny podlegać dziedziczeniu po naszej śmierci. Jednak, jak wiadomo, rządowa instytucja nam tego nie oferuje, bo jest tylko poborcą podatku – podkreśla stanowczo Andrzej Sadowski.
Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, przypomina również, że w II RP (1918-1939) Zakład Ubezpieczeń Społecznych inwestował składki ubezpieczeniowe m.in. w nieruchomości, które wynajmował. Celem tego było pomnażanie dochodów na pokrycie przyszłych zobowiązań wobec obywateli. Natomiast, gdy zaczął istnieć PRL, czyli w pierwszej połowie lat 50. XX wieku, według eksperta, ZUS przestał być instytucją ubezpieczeniową. Stał się wówczas elementem finansów publicznych państwa oraz poborcą podatku. Postanowień władz Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej żaden kolejny rząd już nie zmienił.
– Głównym celem kapitałowej reformy emerytalnej rządu Jerzego Buzka było zmniejszenie wypłacanych emerytur, a nie ich zwiększenie. Już wtedy było wiadomo, że nie ma wystarczających pieniędzy na świadczenia, na dotychczasowym poziomie. Politycy nie mówią Polakom prawdy o ich prawdziwych przyszłych emeryturach, ponieważ obietnice tzw. godnych emerytur mają przyciągać w kampaniach wyborczych głosy, wprowadzanych w błąd w tej sprawie, wyborców – twierdzi ekspert.
Tymczasem, w ocenie prezydenta Centrum im. Adama Smitha, przeciętny obywatel nie wie, że w naszym kraju prawie od dwóch dekad świadczenia emerytalne są sukcesywnie pomniejszane. Jak twierdzi Andrzej Sadowski, taki właśnie był główny i jawny cel wielkiej kapitałowej reformy emerytalnej, która została wprowadzona w styczniu 1999 roku. Wtedy zaczął obowiązywać system oparty na tzw. trzech filarach.
– Najwyższa Izba Kontroli już kilka lat temu wykazała zbliżający się brak wystarczających środków w ZUS-u, spowodowany dotychczasową masową emigracją obywateli. Odpowiedzialne myślenie rządu o systemie emerytalnym zacznie się dopiero wtedy, gdy uczciwie przyzna przed obywatelami, że nie ma wystarczających pieniędzy na przyszłe świadczenia na dotychczasowym poziomie. Gdyby to ogłosił, przestałby skazywać miliony Polaków na życie złudzeniami o godnych emeryturach, które będą skromne. Nie byłoby już wątpliwości, że każdy musi sam zadbać o siebie – przekonuje ekspert.
W opinii Andrzeja Sadowskiego, nie ma możliwości wypłat wyższych emerytur w Polsce przy bilionowym, w dodatku cały czas rosnącym, długu. Tymczasem, Polacy mieliby czas na zmianę myślenia i działania w zadbaniu o swój przyszły byt. Jak zaznacza ekspert, nie można wmawiać młodym ludziom, że za np. 40 lat dostaną godziwą emeryturę, z tytułu oskładkowanej, czyli opodatkowanej dziś umowy. Jednocześnie Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP przyznaje, że obecnie przeciętnie zarabiającym Polakom, przy tym obciążeniu fiskalnym pracy i konsumpcji, w naszym kraju bardzo trudno jest spłacić kredyt na mieszkanie, utrzymać dzieci i jeszcze odłożyć pieniądze na własną starość.
– Łączne opodatkowanie pracy na etacie ZUS-em, składkami oraz innymi podatkami jest podobne do akcyzy od wódki i papierosów. Bez obniżenia wysokości daniny od pracy w Polsce, oszczędzanie jest możliwe tylko dla osób, które osiągają wysoką pozycję zawodową i finansową. Mogą one myśleć np. o zakupie kolejnej nieruchomości, jako o lokacie kapitału. Natomiast trudno wymagać od młodych ludzi, którzy powinni inwestować w swój rozwój, aby odkładali teraz każdą złotówkę na przyszłą emeryturę. Jednak jak będą świadomi, że powinni liczyć przede wszystkim na siebie, a nie na rząd, to z pewnością sobie poradzą – podsumowuje ekspert.