Łukasz Bugaj, DM BOŚ: Clinton i Trump – tak różni i podobni zarazem

Łukasz Bugaj, analityk DM BOŚ
Łukasz Bugaj, analityk DM BOŚ

O wyborach prezydenckich w USA napisano już wiele, ale większość komentarzy bardziej koncentruje się na nośnych hasłach bądź rewelacjach zwianych z życiem prywatnym niż faktach zawartych w programach obu kandydatów. Przyjęło się zakładać, że Hillary Clinton jest korzystna z punktu widzenia rynków kapitałowych, ale w gruncie rzeczy ciężko jest to uzasadnić głoszonymi przez nią propozycjami, które nierzadko powinny mrozić krew w żyłach inwestorów. Z drugiej strony Donald Trump uważany jest za ucieleśnienie wszystkiego co złe, mimo że w jego programie można znaleźć również pozytywne wątki. Paradoksalnie jednak kandydaci mają niemało cech wspólnych, które odzwierciedlają zastane już trendy panujące w gospodarce czy tendencje w społeczeństwie, które rozwiną skrzydła niezależnie od tego kto zastąpi Baracka Obamę w Białym Domu. Warto jest więc bliżej się przyjrzeć zarówno różnicom, jak i podobieństwom, które ku zaskoczeniu niektórych łączą obie jak się wydaje skrajne postacie.

Najwięcej uwagi skupia na sobie kontrowersyjna kandydatura miliardera, która na rynku spotyka się trzema różnymi postawami:                                                                                                                                                             

  1. Najczęstszą związaną z przerażeniem
  2. Obawą, ale z zastrzeżeniem, że Kongres uniemożliwi wcielenie w życie kontrowersyjnych zmian
  3. Neutralną z możliwością pozytywnego zaskoczenia, z jakim wiązała się prezydentura Ronalda Reagana 

Z pewnością przeważają negatywne opinie, które bazują na populistycznych wypowiedziach kandydata Republikanów związanych z imigrantami, chęcią renegocjowania umów handlowych czy relacji militarnych w ramach NATO. Ponadto chęć zwiększenia wydatków nie bilansuje się z jednoczesnym zamiarem obniżenia podatków, co wprowadziłoby napięcia w polityce fiskalnej. Z drugiej jednak strony wybrane propozycje Hillary Clinton również trudno jest oceniać pozytywnie. Chęć zwiększenia opodatkowania osób najbogatszych do pewnego stopnia przypomina przedwyborczą retorykę obecnego prezydenta Francji, którego trudno jest posądzać o skuteczność we wprowadzaniu swoich postulatów, nie mówiąc już o ich efektywności. Ponadto w ostatnim czasie stanowisko kandydatki Demokratów względem relacji handlowych z innymi krajami stało się bardziej protekcjonistyczne. Warto przypomnieć zmianę jej stanowiska względem głośnej umowy TTIP. Tym samym nie można powiedzieć, że protekcjonizm jest cechą charakterystyczną wyłącznie dla Donalda Trumpa. Wydaje się, że niezależnie od wyniku wyborów spodziewać się będzie można mniejszych bądź większych ograniczeń w polityce handlowej. Jest to trend obserwowany na całym świecie, gdzie globalizacja znalazła się na cenzurowanym. Dobrym tego przykładem jest wspomniana już umowa TTIP, która stała się niechcianym dzieckiem po obu stronach Atlantyku. W tę tendencję wpisują się najnowsze prognozy Światowej Organizacji Handlu, która obcięła swoje oczekiwania co do tegorocznej globalnej wymiany handlowej i spodziewa się, że wzrośnie ona o zaledwie 1,7 proc., podczas gdy jeszcze w kwietniu oczekiwała zwyżki o 2,8 proc. Tym samym po raz pierwszy od piętnastu lat wzrost globalnego handlu będzie mniejszy niż światowy wzrost gospodarczy. 

Kolejnym wspólnym wątkiem obu kandydatów jest chęć zwiększenia wydatków rządowych . Wiele w USA mówi się o potrzebie obudowy starzejącej się infrastruktury, której modernizacja prędzej czy później będzie musiała nastąpić i to niezależnie od wyniku wyborów. Chęć zwiększenia wydatków budżetowych wpisuje się ponadto w narrację głoszoną przez wielu ekonomistów sugerujących, że wyczerpywanie się możliwości jakie daje polityka monetarna głównych banków centralnych, powinno prowadzić do zwiększenia roli polityki fiskalnej, która tym samym może przejąć pałeczkę jako główny koń pociągowy polityki makroekonomicznej. Z drugiej jednak strony ponad połowa amerykańskiego budżetu idzie na wydatki społeczne i związane ze służbą zdrowia. Ponadto oczekuje się, że to właśnie ta część budżetu będzie najszybciej się rozrastała w najbliższej dekadzie. Z punktu widzenia wzrostu gospodarczego oraz w konsekwencji rynku akcji jest to negatywna wiadomość, gdyż w programach obu kandydatów brakuje rozwiązania problemu rosnących kosztów ubezpieczeń społecznych.

Duże różnice tyczą się polityki podatkowej. W tym względzie bardziej prorynkowy jest program Donalda Trumpa, których chce rozkręcić koniunkturę obniżką podatków i podaje nawet cel dla wzrostu PKB równy 3,5 proc. Do pewnego stopnia przypomina to propozycje Reagana, który działał jednak w wyjątkowej konstelacji, w której republikanie zdobyli pełnię władzy również w Kongresie i mogli bez większych przeszkód wprowadzać swoje propozycje. Powtórka tego scenariusza wydaje się obecnie mało prawdopodobna. Pokazuje to jednak, iż nie można z góry zakładać, że potencjalna prezydentura Trumpa wiąże się z samymi negatywami. Z pewnością istnieje pole do pozytywnych zaskoczeń, choć strukturalne problemy gospodarki USA (niska stopa inwestycji oraz niewielki wzrost produktywności pracy) są na tyle duże, że nawet potencjalnie idealnemu kandydatowi ciężko byłoby je poprawnie zaadresować.

Głównym atutem Hillary Clinton jest jej przynależność do politycznego establishmentu, co oznacza mniej znaków zapytania niż ma to miejsce w przypadku nieprzewidywalnego Trumpa. Na tym jednak kończą się jej zalety. Szczególnie polityka zwiększenia opodatkowania w połączeniu z możliwością obłożenia daniną transakcji HFT czy krótkoterminowych zysków z aktywów niesie ze sobą ryzyka na poziomie wzrostu gospodarczego, jak i czystego odbioru ze strony rynku finansowego. W tym kontekście trudno odmówić zasadności porównaniu oby kandydatów do wyboru pomiędzy dżumą a cholerą. Hillary Clinton jest mocna jedynie słabością Donalda Trumpa, a ten jest wielką zagadką i jednocześnie ucieleśnieniem trendu do populizmu, który obserwowany jest na całym świecie.

Autor: Łukasz Bugaj, Dom Maklerski BOŚ S.A.