Złe dane zaczęły niepokoić rynki finansowe

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński

Ostatni, marcowy raport z rynku pracy w USA pokazał wzrost liczby etatów w sektorach pozarolniczych o 236 tys. W poprzednich miesiącach liczba etatów rosła silniej. Odczyt inflacji za marzec był pozytywny, bo spadła ona do 5 proc. z poziomu 6 proc. miesiąc wcześniej. Ale mamy też dwa raporty ISM – dla sektora przemysłowego i sektora usług (pokazujące nastroje wśród menedżerów logistyki), które wyraźnie i nieoczekiwanie spadły. Pytanie, jak na te dane zareagują rynki finansowe. 

Od komentarza napisanego w Dniu Kobiet upłynęło niewiele czasu, a wydaje się, że to był przynajmniej rok. W międzyczasie wróciliśmy bowiem z dalekiej podróży, bo świat zaczął się obawiać kryzysu bankowego. W USA wpierw upadł bank SVB, potem Signature, a w ostatecznym akordzie kryzysu (ale z innego powodu) w Szwajcarii bank UBS przejął chylący się ku upadkowi Credit Suisse.

Warto odnotować, że co prawda indeksy na Wall Street podczas tego mini kryzysu spadały, ale daleko było do paniki. Widać ją było przede wszystkim na rynku ropy, która w oczach taniała. Baryłka amerykańskiej ropy WTI kosztowała już nawet 65 USD. Wyglądało to na manipulację rynku po to, żeby zapełnić opróżniane od marca 2022 roku rezerwy strategiczne USA tańszym surowcem.

Na początku kwietnia kres temu położył OPEC+. Kartel (wraz z Rosją) nieoczekiwanie postanowił zredukować wydobycie o 1,1 mln baryłek dziennie. Cena baryłki szybko ruszyła na północ i podczas pisania tego tekstu znowu testowała poziom 82 USD – poziom testowany był już kilkanaście razy od listopada 2022 roku. Pokonanie tego poziomu otwierałoby drogę ku 94 USD, gdzie znajduje się kolejny opór.

Temat kryzysu bankowego zamknęło działanie FDIC (fundusz gwarantujący depozyty w bankach amerykańskich), Rezerwy Federalnej i rządu oraz Kongresu (te dwa ostatnie miały zaproponować reformę sektora bankowego). Ruch przenoszenia depozytów od małych banków do dużych został zahamowany. FDIC gwarantuje depozyty do 250 tys. USD, a duże banki są bardziej bezpieczne – działa tu reguła „za duże, żeby upaść”.

Wielu analityków i ekonomistów ostrzegało jednak, że akcja kredytowa będzie ograniczana przez banki, które zmniejszą swój apetyt na ryzyko. Między innymi dlatego FOMC podniósł 22 marca stopy procentowe w USA jedynie o 25 pb (4,75 – 5,00 proc.). Wcześniej Jerome Powell, szef Fed, podczas swoich półrocznych zeznań w Kongresie niedwuznacznie zapowiadał większą podwyżkę.
W przedświątecznym tygodniu w USA opublikowane były dwa raporty, które kazały zastanowić się, czy nie wracamy do sytuacji, w której złe dane są złe dla rynków. Do chwili ich opublikowania obowiązywała bowiem zasada, zgodnie z którą złe dane są dobre dla rynku akcji, bo osłabiają dolara (zwiększając konkurencyjność gospodarki USA) i zmniejszają chęć Fed do podwyżki stóp.

Tym razem dwa raporty ISM (pokazują nastroje wśród menedżerów logistyki) zarówno dla sektora przemysłowego, jak i usług wyraźnie i nieoczekiwanie spadły. Spadły też subindeksy zatrudnienia i cen płaconych. Rynek akcji zareagował na te dane spadkami indeksów. Było to nieoczekiwane właśnie dlatego, że sprzeciwiało się dotychczas obowiązującym prawidłom.

Czy to znaczy, że rynki (wreszcie) będą reagowały tak, jak pisze się w książkach o ekonomii, czyli że spadek aktywności gospodarczej to słabe zyski spółek, a to obniża wyceny ich akcji? Trudno z jednej reakcji wyciągać taki wniosek, ale warto się teraz dokładnie przyglądać rynkowym reakcjom po publikacji w USA ważnych raportów. Reakcje po niezłym raporcie z rynku pracy i o inflacji (spadła z 6 na 5 proc.) nie pokazały, czy rynek rzeczywiście zaczyna bardziej poważnie bać się recesji, bo były dość bliskie prognozom.

Piotr Kuczyński, Członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich, DI Xelion