Sawicki i Kosiniak-Kamysz powinni pozostać na stanowiskach

Sejm RP

Powołanie Ewy Kopacz na stanowisko premiera wydaje się przesądzone. Janusz Piechociński, wicepremier i szef PSL zapewnia w rozmowie z Money.pl, że jego domniemana niechęć do pomysłu kierowania rządem przez obecną marszałek Sejmu i trwający w koalicji spór o jej ewentualnego następcę to plotki.

– To media tak napuszczają na siebie polityków. Co do pani Kopacz i jej powołania na stanowisko premiera, to musimy pamiętać o zachowaniu pełnej procedury. Pani Kopacz jest znanym politykiem i najbliższą współpracowniczką premiera. Znaczna część Platformy Obywatelskiej jest jednak zaskoczona scenariuszem politycznym i Platforma musi się przegrupować i uzgodnić pewne personalne kwestie. Nie wszyscy są zgodni, co do tego wyboru – wyjaśnia Piechociński w Money.pl. – Bez względu na to, kto zostanie premierem, będziemy rekomendowali, by Marek Sawicki i Władysław Kosiniak-Kamysz, pozostali na swoich stanowiskach.

Szef Ludowców dodaje, że nie będzie też zabiegał o stanowisko marszałka Sejmu dla polityka PSL. – Jeżeli nastąpi zmiana na funkcji marszałka, a to nie jest jeszcze do końca przesądzone, to PSL nie będzie rozdzierał szat i nie będziemy wołać – teraz my. W tej sytuacji jaką mamy, niepotrzebne nam wojny w koalicji – mówi.

Piechociński odniósł się również w rozmowie z Money.pl do możliwości koalicji z Prawem i Sprawiedliwością, jeśli to partia Jarosława Kaczyńskiego wygra przyszłoroczne wybory parlamentarne: – Ciężko szykować się do koalicji z kimś, kto nie ukrywa, że chciałby cię zagryźć. Nawet jeżeli jest to na zasadzie gryziemy, gryziemy, ale po wyborach i tak do was przyjdziemy z ministerialnymi tekami, a może nawet z teką premiera – uważa szef PSL. – Trudno mi teraz zadeklarować racjonalną umowy z tymi, którzy się nie zmieniają. Partia Jarosława Kaczyńskiego to środowisko wojny i to bardzo radykalne.

Wicepremier, minister gospodarki uważa też, że założenia przyszłorocznego budżetu – wzrost PKB o 3,4 proc., wzrost zatrudnienia o 0,8 proc. i wpływy z podatków większe aż o 4,6 proc. – to plany „mocno wyśrubowane”, zwłaszcza w kontekście sytuacji na Ukrainie i ekonomicznego konfliktu na linii Unia – Rosja. Skutki będziemy – jego zdaniem – odczuwać jeszcze długo.

– Gdyby nie to, co dzieje się na Ukrainie i sankcje wobec Rosji oraz jej odpowiedź w postaci embarga, to w tym roku nasza gospodarka mogłaby urosnąć o ponad 4 proc. a w przyszłym roku mógł to być skok, aż o 5 proc. – uważa Piechociński w rozmowie z Money.pl. – Myślę, że 3,4 na przyszły rok, to założenie bardzo wyśrubowane. Jeśli będzie wspólne działanie w całej Unii, jeśli zachowamy przewidywalność i poziom inwestycji, jest to do osiągnięcia. Niestety złe efekty embarga przyjdą z czasem. Małe i średnie firmy wstrzymują się z decyzjami o kolejnych inwestycjach, wyczekując w tej niepewnej sytuacji, co dalej.

Uderzenie w polską gospodarkę złagodzić może jedynie otwarcie nowych rynków zbytu dla naszych firm.

Przede mną spotkanie z amerykańskim sekretarzem stanu, szefem departamentu handlu i moim odpowiednikiem w tamtejszej administracji. Chcemy wypracować przyspieszoną ścieżkę wprowadzania naszych produktów na tamtejszy rynek – zapowiada. – Nie miejmy złudzeń, że unijne rekompensaty oddadzą to, co przedsiębiorcy uzyskali w efekcie działalności w normalnych warunkach. To nie sztuka rzucić kilka dodatkowych ton jabłek na rynek holenderski, bo to wywoła tylko wojnę cenową wewnątrz Unii. Poza tym w Europie nie znajdziemy miejsca na półkach sklepowych aż dla miliona ton jabłek, które nie trafią do Rosji.

Autor: Andrzej Zwoliński, Money.pl