Co z zadłużeniem budżetu państwa?

Na ratowanie gospodarki podczas epidemicznego lockdownu trzeba było przeznaczyć duże środki. Dzięki pieniądzom, które trafiły do przedsiębiorców i pracowników, mamy szansę na powrót do działającej gospodarki – firmy nie upadły, a większość pracowników wciąż ma zatrudnienie. Naturalne jest, że wydanie tak dużych środków w sytuacji kryzysowej stworzy dziurę w budżecie państwa. Nie powinniśmy się więc dziwić dużemu deficytowi, który będzie straszył w końcoworocznych sprawozdaniach. Trudno jest jednak powiedzieć, jak na ten moment wygląda deficyt budżetowy. Dzieje się tak, ponieważ nie wszystkie środki dystrybuowane były przez skarb państwa. Część z nich została wydana przez BGK i pozarządowe fundusze. Dlatego nie da się dokładnie określić, z jak dużym deficytem mamy do czynienia. Ekonomiści uważają jednak, że mimo strategii “chowania deficytu” przez rząd, przedsiębiorcy polscy i zagraniczni dobrze wiedzą, jak duża jest dziura budżetowa i jak długo będziemy ją zasypywać. Zdają sobie również sprawę z tego, że wydanie tych pieniędzy było konieczne.

– Wydaliśmy morze pieniędzy, by uratować gospodarkę przed totalnym załamaniem związanym z koronawirusem. Oczywiste jest, że prędzej czy później będziemy musieli te środki zwrócić. Wydaje się jednak, że wydanie tych pieniędzy – by utrzymać na odpowiednim poziomie bazę podatkową i mieć z czego je zwracać, było dobrym podejściem – powiedział serwisowi eNewsroom Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. – Część strategii wychodzenia z tego długu będzie polegać na wyrastaniu z niego. On owszem nominalnie będzie, będziemy go stopniowo spłacać – ale trzeba przede wszystkim pracować, żeby był jak najmniej uciążliwy i znaczący dla całej gospodarki. Będziemy zwracali konkretne, pożyczone kwoty za cztery, pięć czy siedem lat – już przy odbudowanej, zdrowej gospodarce. To będzie dużo łatwiejsze, niż spłacanie ich teraz. Mam nadzieję że te przyszłe kłopoty będą mniejsze, niż się tego obawiamy i że w jakiś sposób poradzimy sobie z tym długiem, który musieliśmy zaciągnąć – wyjaśnia Soroczyński.