Marcin Roszkowski: inny porządek

Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego
Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego

Przez pierwsze 20 lat po przemianach ustrojowych, które zaszły po roku 1989 wydawało nam się, że Polska znalazła się na peryferium światowych wydarzeń. Myślenie to dopełniało przesłanie Francisa Fukuyamy mówiące o „końcu historii” mającym nastać wraz z upadkiem „żelaznej kurtyny”, Układu Warszawskiego, a w efekcie całego zła w postaci Związku Sowieckiego. W świadomości Polaków jawiliśmy się jako państwo zbyt małe, aby odgrywać znaczącą rolę w światowej grze mocarstw. Postrzegani byliśmy jako zwyczajny przeciętniak. Przeciętność ta dawała nam jednak względne poczucie bezpieczeństwa. Wpływy z Zachodu zaczęto postrzegać jako „ofensywa dobra i nowoczesności”. Wszystko co nam dostarczał Zachód miało być lepsze i stanowić wzór do naśladowania. Naszym celem stało się bycie „Zachodem” w pełnym tego słowa znaczeniu, a przynajmniej jego młodszym bratem. Chcieliśmy być zachodnią gospodarką, żyć według zachodnich standardów i czuć się bezpiecznie jak zachodnie społeczeństwa. Kierunkiem naszych dążeń było NATO stanowiące podstawę bezpieczeństwa oraz Unia Europejska mająca stać się gwarantem naszego przyszłego ekonomicznego bogactwa. Szczególnie usilnie spoglądaliśmy na USA, które w nieodległej przyszłości stały się naszym najbliższym aliantem. Świat wydawał się niezbyt skomplikowany, jednak jedynie z pozoru. Szybko okazało się, że przestrzeń pozostawioną po upadłych sowietach i komunizmie zastąpiły lokalne siły, które nie miały analogicznych do polskich aspiracji. Zjawisko to sparafrazował doskonale amerykański historyk Robert Kagan w swojej książce „Dżungla Odrasta”. Ameryka jako hegemon zaczęła napotykać praktycznie w każdym zakątku świata opór, nie scentralizowany jak poprzednio, tylko rozproszony i lokalny. Jako próbę wyjścia z impasu George W. Bush stworzył pojęcie „Osi Zła”, do której zaliczył Iran, Irak oraz Koreę Północną. Ten zabieg działał na potrzeby wojny z terroryzmem, ale nie tylko wojna klasyczna była efektem podważania roli hegemona.

Poza działaniami zbrojnymi, Stany Zjednoczone zaczęły coraz chętniej korzystać ze swojej siły gospodarczej, wykorzystując między innymi uzależnienie świata od dolara pozostającego główną walutą rezerwową świata, w której rozliczna jest większość transakcji międzynarodowych. Poza „gorącymi wojnami” coraz częściej byliśmy świadkami wojen mniej spektakularnych, jednak znacznie bardziej brzemiennych w skutkach dla całych społeczeństw-wojen handlowych i walutowych.

Proces globalizacji świata postępuje nieubłaganie. Interesy ekonomiczne mieszają się z interesami politycznymi. Często pozostają one w sprzeczności. Czasem uderzają w podmioty, które nie są w nie bezpośrednio zaangażowane. Pomimo faktu przynależności do międzynarodowych sojuszy militarnych oraz organizacji gospodarczych nieustannie jako państwo doświadczamy krzyżowania się różnych interesów. Doskonałym przykładem jest budowa gazociągu Nord Stream 2 łączącego Rosję oraz Niemcy. Projekt ten pomimo faktu nazywania go przez obie strony projektem ekonomicznym, nacechowany jest mocno politycznie, zwłaszcza jeżeli przyjrzymy się polityce zagranicznej, jaką Federacja Rosyjska prowadzi wobec swoich sąsiadów. Gruzja, Ukraina, a ostatnio także Białoruś niejednokrotnie doświadczyły krwawej polityki rosyjskiej.

Działa to także w drugą stronę. Polityka światowa wpływa na naszą gospodarkę. Polskie przedsiębiorstwa narażone są na ryzyko strat przez globalne wojny handlowe. Jedna z największych polskich firm KGHM, która podpisała wielomiliardowe kontrakty z chińskimi przedsiębiorcami na eksport między innymi miedzi, może utracić rynek chiński przez spory polityczne, które nie dotyczą sektora metali półszlachetnych. Embarga, wojny handlowe ograniczają dostęp do rynku chińskiego.

Trudnością jaką niosą za sobą procesy globalizacyjne pozostaje dla Polski struktura polskiego długu, który w dużym udziale nie jest oparty o kapitał lokalny, polski.

Świat przestał być czarno-biały. Na naszym polskim poletku wciąż trwają podziały, określane przez wielu socjologów jako wybór pomiędzy frakcją „pro amerykańską” a „pro niemiecką”. Inaczej można to określić jako kierunek atlantycki oraz kierunek europejski. Tylko czy rzeczywiście świat tak wygląda? Wspólna kolacja ambasador USA Georgette Mosbacher i ambasadora RFN Arendta Freytaga von Loringhovena, która, sądząc po relacjach zdjęciowych zamieszczonych przez obydwu dyplomatów na Twitterze przebiegała w kordialnej atmosferze, przeczy nieco wykreowanemu medialnie wizerunkowi. Obie strony mają swoje partykularne interesy często ścierające się ze sobą oraz doprowadzające do różnorakich zgrzytów, jednak tam gdzie poglądy są zbieżne prowadzone są konieczne rozmowy. W polskich realiach, jak mogliśmy przeczytać, tematyką łączącą obydwa podmioty pozostaje zagadnienie praworządności (sic!), a także udział zarówno Niemiec, jak również USA w funkcjonowaniu inicjatywy Trójmorza i wolność mediów w Polsce (sic!).

Polska potrzebuje stabilnej sytuacji geopolitycznej, aby móc gospodarczo wzrastać. Nasze położenie wskazuje, że w czasie pokoju, pozostając pomostem pomiędzy wschodem oraz zachodem, północą i południem mamy niebagatelną rolę do odegrania. Projekty infrastrukturalne jak Via Baltica czy Via Carpatia pokazują, że coraz mocniej zwracamy uwagę na nasze strategiczne położenie. Pisał już o tym profesor Zbigniew Brzeziński w swoim dziele pt. „Wielka Szachownica”, nazywając region Europy Środkowej obszarem węzłowym świata, gdzie przecinają się różne szlaki komunikacyjne, skąd kontrolować można ruchy wielu graczy, w tym Rosji i Chin. Polska i Polacy potrzebują czasu, aby się bogacić i wzmocnić. Dopiero wtedy sukcesywnie wzrastać będzie nasza pozycja w międzynarodowej układance interesów, intryg i sporów. Bardziej zasobne państwo zawsze ma większe możliwości oddziaływania na otaczającą rzeczywistość, również w momentach kryzysowych, których przed nami na pewno będzie jeszcze sporo.

Marcin Roszkowski, prezes, Instytut Jagielloński