Jeszcze w połowie lutego widać było chęć rozpoczęcia korekty na Wall Street oraz GPW, ale potem sytuacja zmieniła się diametralnie. Korektę zakończyła publikacja 21 lutego raportu Nvidii, która jest czołowym producentem układów scalonych wykorzystywanych przez sztuczną inteligencję (AI). Ta jedna spółka pociągnęła w górę notowania dużych firm.
Luty, który jest zwykle trzecim z najgorszych miesięcy roku, nie potwierdził więc tym razem tej statystki. W USA, jak pisze Bloomberg, rynek był atakowany przede wszystkim przez tzw. casino crowd, czyli tłum traktujący giełdę jak kasyno. Analitycy Citigroup twierdzą, że stawiających na wzrost indeksów jest najwięcej od trzech lat. Indeks CNN, który pokazuje nastroje od skrajnej chciwości po skrajny strach, ciągle jest na polu „skrajna chciwość” albo blisko niego.
Dziwnie to wszystko wyglądało. Widać było, że rynek gotów jest do korekty. Problem jednak w tym – jak piszą główne agencje informacyjne – że hossa wystraszyła obóz niedźwiedzi. Zwykle gra on na spadki indeksów, ale tym razem boi się mocno angażować po spadkowej stronie rynków.
Na rynku surowców złoto pozazdrościło wzrostów bitcoinowi. Powoli drożało, ale pokonało opór na poziomie 2070 dolarów wybijając się powyżej 2100 dolarów. Jeśli zapomnieć o dziwnym i chwilowym wyskoku ceny z 4 grudnia 2023 roku, to śmiało można powiedzieć, że cena złota biła w lutym rekordy.
Na rynku walutowym niewiele się w lutym zmieniło. Po początkowym umocnieniu dolara (i osłabieniu złotego) druga połowa lutego przyniosła zwrot i cały miesiąc zakończył się praktycznie neutralnie. Nie było widać wielkiego efektu tego, ze Komisja Europejska odblokowała KPO i środki spójności (w sumie blisko 140 mld euro). Ten fakt już dawno rynki zdyskontowały. Nie ulega jednak wątpliwości, że silny zloty pozostanie z nami na dłużej.
Wróćmy do fundamentów. W Chinach sytuacja gospodarki nadal była niedobra. Nadal mocno ciążył jej rynek nieruchomości i duże problemy deweloperów. Było tak źle, że bank inwestycyjny Goldman Sachs napisał wprost: nie inwestujcie w Chinach. We wtorek 5 marca rozpoczęło się posiedzenie chińskiego parlamentu, skąd napływały niejednoznaczne sygnały. Z jednej strony były pozytywy (np. zapowiedź utrzymania w 2024 roku pięcioprocentowego wzrostu PKB), ale nie było obietnicy wsparcia gospodarki potężnymi środkami rządowymi, czego rynki się domagają.
Nastroje wokół Chin są według mnie na absolutnym dnie, od którego mogą się odbić. Po 2023 r., kiedy to – wbrew trendom na innych giełdach – indeksy w tym kraju spadały, rok 2024 może się okazać dużo lepszy. Jak pisze Bloomberg, Chiny zobowiązały się wykorzystać wszystkie zasoby, by dokonać przełomu w nauce i stać się liderem w dziedzinie sztucznej inteligencji oraz produkcji układów scalonych. Ja bym Chin nie lekceważył. W wyścigu naukowych osiągnięć, który podobny jest do wyścigu zbrojeń z XX wieku, zdecydowanie nie są one na przegranej pozycji.
W USA warto odnotować pogarszające się wskaźniki gospodarki. Słabnie sprzedaż detaliczna, produkcja, nastroje konsumentów, sprzedaż dóbr trwałego użytku, a inflacja co prawda spada, ale nie tak mocno jak tego oczekiwano (zamiast 2,9 proc. zobaczyliśmy 3,1 proc.). Jaki z tego wniosek? Że istnieje ryzyko pojawienia się stagflacji, czyli dość wysokiej inflacji i słabego wzrostu gospodarczego.
Na razie głosy na ten temat są bardzo ciche i słychać je na obrzeżach rynków. Inwestorzy to jednak takie stado, które bardzo łatwo jest popchnąć w jednym kierunku. Pogodzili się już z tym, że Komitet Otwartego Rynku obniży stopy w tym roku nie sześć, jak oczekiwali optymiści, a jedynie trzy razy. Na razie jednak nie boją się stagflacji. Gdyby tak się stało, to na rynkach zapanuje prawdziwa korekta.
Piotr Kuczyński, Członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich, DI Xelion