Wszystko sygnalizuje, iż końcówka roku będzie na giełdzie jak zwykle korzystna dla byków. Listopad był na globalnych rynkach akcji najlepszy od wielu lat. Grudzień w Warszawie zapowiada się nadal dobrze, ale Wall Street przejawiała objawy zmęczenia.
W listopadzie pisałem, że wszystko sygnalizuje, iż końcówka roku będzie jak zwykle korzystna dla byków na rynku akcji. Tak też skończył się tamten miesiąc. Na globalnych rynkach akcji był najlepszy od wielu lat. Grudzień w Warszawie zapowiadał się nadal dobrze, ale Wall Street przejawiała objawy zmęczenia.
Niepokoiło szczególnie mocno to, że drożało wszystko: akcje, obligacje, złoto, kryptowaluty… Tak jakby ryzyko inwestycyjne zniknęło, spadło do zera. Mówiono o tym, że inwestorzy połączyli Złotowłosą ze św. Mikołajem. Ta Złotowłosa pochodzi oczywiście z bajki i mówi o tym, że inwestorzy uważają gospodarkę amerykańską za taką, którą nazywają „Goldilocks economy”, czyli gospodarkę, która rozwija się przy umiarkowanej inflacji.
Św. Mikołaj to oczywiście nazwany tym określeniem rajd końca roku, kiedy to fundusze stroją swoje okna wystawowe. W grudniu pojawi się też inny czynnik, który może nieco szkodzić obozowi giełdowych byków – wyprzedaż akcji przynoszących straty. Pod koniec roku inwestorzy sprzedają akcje, na których tracą, po to, żeby skorzystać z odpisów podatkowych. Potem mogą je odkupić. Nie ma jednak ważących na indeksach akcji przynoszących duże straty, więc ten proces zapewne będzie mało szkodliwy.
Może niepokoić nie tylko brak strachu inwestorów, ale i to, że znowu zaczynają nie wierzyć słowom Jerome Powella, szefa Fed. Podczas ostatniego publicznego wystąpienia mówił co prawda o tym, że stopy procentowe są na ”dobrze ograniczającym [aktywność gospodarczą] poziomie”, ale nie wykluczył ich kolejnej podwyżki. Natomiast rynki zareagowały tak, jakby zapowiedział obniżki stóp.
To pewnego rodzaju prowokacja, która może 13 grudnia (koniec posiedzenia FOMC) zmusić Powella do wylania kubła zimnej wody na rynki. Przed tym posiedzeniem zobaczymy jeszcze dane z amerykańskiego rynku pracy oraz dane o inflacji. One z pewnością będą miały wpływ na prognozy Rezerwy Federalnej, ale nie na decyzję, bo ta jest oczywista: stopy się nie zmienią i pozostaną na poziomie 5,25-5,50 proc. Ważne będą więc tylko prognozy i to, co szef Fed powie na swojej konferencji prasowej.
Amerykańskie dane makro są ostatnio bardzo zróżnicowane, bo na przykład indeks ISM (nastroje menedżerów logistyki) dla przemysłu zagnieździł się pod kluczowym poziomem 50 pkt., ale ten sam indeks dla sektora usług wzrósł i jest powyżej tego poziomu. Mało tego – subindeksy cen płaconych i rynku pracy całkiem mocno wzrosły. Sytuacja jest więc trudna do interpretacji, ale nie ma w tych danych niczego, co zmuszałoby Federalny Komitet Otwartego Rynku do działania.
Inwestorzy zakładają, że w 2024 roku Fed aż cztery razy obniży stopy procentowe. Prawdopodobieństwo, że zrobi to już w marcu 2024 roku jest bliskie pięćdziesięciu procent. Te hurraoptymistyczne założenia prowadzą do potężnego wzrostu cen obligacji, których rentowność (10. letnie) spadła od połowy października z 5,00 do 4,15 proc. Pamiętać trzeba, że Fed zwracał uwagę na wysokie rentowności, które pomagały w restrykcyjnej polityce monetarnej. Teraz już nie pomagają. Uważam, że inwestorzy przesadzają ze swoim optymizmem, co może w pierwszym kwartale 2024 r. doprowadzić do sporej korekty.
Piotr Kuczyński, Członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich, DI Xelion