Coraz szerzej otwarte rynki pracy u naszych południowych sąsiadów stają się dla nas dużą konkurencją. Tylko w Czechach brakuje 214 tys. pracowników. W podobnej sytuacji jest Słowacja. Wyższe zarobki i zdecydowanie prostsze procedury mogą zachęcić pracujących w Polsce Ukraińców do stałej zmiany miejsca zamieszkania i pracy. Według niektórych ekspertów, utrata obcokrajowców zwiększy liczbę wakatów w naszym kraju do pół miliona i spowolni gospodarkę. Dodatkowo otwarcie Niemiec i innych państw UE na imigrantów zarobkowych może mieć fatalne dla nas skutki. Już dziś potrzebujemy siły roboczej z Azji. By nie doprowadzić do katastrofy, polski rząd powinien zrealizować swoje obietnice, w tym uprościć przepisy wjazdowe dla cudzoziemców i pozwolić im na długoterminowe pobyty. Zachęty są też potrzebne ze strony samych przedsiębiorców.
Spis treści:
Gospodarka w dołku
Niska stopa bezrobocia i problemy ze znalezieniem Polaków zdolnych do pracy powodują, że przedsiębiorcy chętnie zatrudniają obcokrajowców, przede wszystkim z Ukrainy. Jest to coraz bardziej liczna grupa, którą polscy pracodawcy cenią za mobilność i gotowość do pracy. Według Pawła Wolniewicza, kierownika operacyjnego ds. cudzoziemców w Work Service, utrata kadr z Ukrainy przełożyłaby się na znaczne trudności z zapewnieniem odpowiedniej liczby osób do pracy w Polsce. Negatywnie może to również wpłynąć na terminowość realizacji usług wykonywanych przez polskich przedsiębiorców. Dlatego już teraz, coraz więcej firm zaczyna sięgać po pracowników z krajów azjatyckich. Wynika to także z faktu, że personel z Ukrainy podejmuje zatrudnienie w krajach sąsiedzkich – Czechach czy Słowacji.
– Perspektywa zmiany polityki zatrudnienia pracowników ze wschodu przez naszych sąsiadów będzie oznaczać nie tylko większą lukę kadrową, ale również bardzo poważny problem dla gospodarki. Szacunkowo w ciągu kilku miesięcy deficyt mógłby pogłębić się z poziomu 150 tys. do ponad 500 tys. wakatów. To realne ryzyko spowolnienia gospodarczego. Według Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, PKB straciłoby aż 1,6 procent, czyli 1/3 dynamiki wzrostu PKB z 2017 roku – mówi Artur Skiba, prezes firmy rekrutacyjnej Antal i ekspert BCC (Business Centre Club).
Zdaniem Łukasza Kozłowskiego, głównego ekonomisty FPP (Federacja Przedsiębiorców Polskich), luki kadrowej po odpływie ukraińskich pracowników nie zapełniliby ani polscy bezrobotni, których obecnie jest bardzo niewielu, ani też ludzie bierni zawodowo, oddaleni od rynku pracy. Stanęłyby prace na niektórych placach budowy, przemysł miałby większe opóźnienia w realizacji zamówień, a sektor usług i handlu doświadczyłby trudności z obsługą wszystkich klientów. Przyspieszyłby natomiast wzrost płac, ale w ślad za tym coraz szybciej zaczęłyby rosnąć ceny. Gospodarce groziłaby wizja dekoniunktury.
Sąsiedzka konkurencja
– Powoli stajemy się krajem tranzytowym dla pracowników z Ukrainy. Dobra koniunktura w Europie i spadające bezrobocie, powodują, że brakuje rąk do pracy. Nie tylko Niemcy, Czesi i Słowacy borykają się ze sporym deficytem. Te dwa ostatnie kraje już wprowadzają odpowiednie zmiany legislacyjne, by poważniej rywalizować z konkurencyjnymi rynkami. Znacząco zliberalizowały przepisy, tymczasem w Polsce zapowiedzi uproszczenia procedur wjazdowych pozostały pieśnią przyszłości – uważa Artur Skiba.
Z kolei Paweł Wolniewicz podkreśla, że w Polsce procedura uproszczonych oświadczeń wciąż zakłada jedynie 6-miesięczny okres zatrudnienia, podczas gdy w Czechach i na Słowacji już wydłużono ten okres nawet do 2 lat. W połączeniu ze stosunkową bliskością terytorialną i wyższymi niż u nas wynagrodzeniami kraje te stają się bardzo atrakcyjną alternatywą dla polskiej oferty. Łukasz Kozłowski jako przewagę południowych sąsiadów wskazuje też niższe koszty życia przy wyższych płacach.
– W Czechach zarobki są o około jedną trzecią wyższe niż u nas. Słowacja również może pochwalić się wyższą płacą – od 1200 do nawet 3000-4000 euro w przypadku wysoko wykwalifikowanych pracowników. Czeski program Režim Ukrajina skrócił procedurę do pół roku, niebawem dobije ona do 3 miesięcy. Łatwo tam o 90-dniową wizę, a następnie 24-miesięczną kartę pracy. Dzięki nim w tym roku 20 tys. pracowników będzie mogło legalnie rozpocząć pracę – informuje prezes firmy Antal.
Główny ekonomista FPP wskazuje, że łączny potencjał rynków czeskiego i słowackiego jest ok. 2,5-krotnie mniejszy od polskiego. Dlatego te kraje nie są w stanie samodzielnie przejąć dużej części pracowników ukraińskich przebywających obecnie w Polsce. Jednak w połączeniu z liberalizacją dostępu do rynków pracy dla cudzoziemców w innych krajach, mogą stanowić istotne wyzwanie dla realizacji celów polskiej polityki migracyjnej.
Zarobki najważniejsze
– Polska obecnie jest uważana przez inwestorów zagranicznych za atrakcyjne miejsce uruchomienia produkcji. Przedsiębiorcy zwracają uwagę na konkurencyjnie niższe koszty personalne i samej produkcji. Jednak brak zasobów kadrowych może wpłynąć na decyzje o uruchomieniu produkcji nie w Polsce, a właśnie w Czechach lub na Słowacji. Kraje te wykazują zainteresowanie nie tylko osobami z Ukrainy, które pracowały już w Polsce, ale także pracownikami podejmującymi pierwszy raz decyzję o migracji zarobkowej. Przedsiębiorcy z tych państw już organizują spotkania rekrutacyjne na Ukrainie i poszukują agencji pośrednictwa do współpracy – twierdzi Paweł Wolniewicz.
Wzrost gospodarczy u naszych południowych sąsiadów przełoży się na inwestycje. Jednocześnie bardzo niska stopa bezrobocia w Czechach połączona z jednym z najwyższych w UE współczynnikiem zatrudnienia sprawiają, że czeskim pracodawcom coraz trudniej znaleźć ręce do pracy. Jak podkreśla Artur Skiba, tamtejszym przedsiębiorstwom brakuje ok. 214 tys. pracowników, a w urzędach pracy zarejestrowanych jest 265 tys. ubiegających się o stanowiska osób. Dalszy rozwój spowoduje, że po raz pierwszy będzie tam więcej wolnych miejsc pracy niż bezrobotnych.
W opinii Pawła Wolniewicza, Czechy i Słowacja to zdecydowanie alternatywa dla Polski. Dlatego nasz rząd powinien iść w ślady sąsiadów i ułatwić cudzoziemcom oraz polskim przedsiębiorcom zasady współpracy. Takich zmian oczekuje się od bardzo dawna, ale to dopiero początek drogi. Polska już teraz potrzebuje wsparcia zasobów ludzkich, np. z krajów azjatyckich.
– Na poprawienie tej sytuacji może wpłynąć jasna i konsekwentna polityka migracyjna. Musimy określić ilu pracowników, o jakich kwalifikacjach potrzebujemy w ciągu najbliższych lat i opracować odpowiednią strategię działania. Dużą rolę odgrywają również ułatwienia ze strony samych pracodawców – dodatkowe benefity, pomoc w znalezieniu zakwaterowania, a nawet częściowa lub czasowa refundacja poniesionych kosztów – uważa prezes spółki Antal.
Podsumowując, główny ekonomista FPP wskazuje, że otwarcie rynku pracy dla Ukraińców w Czechach i na Słowacji stanowi dla nas znacznie mniejsze zagrożenie niż przyjęcie ich w Niemczech. Już teraz jest to preferowany przez nich kierunek emigracji. Bliskość kulturowa czy językowa odgrywają bowiem drugorzędną rolę w stosunku do wysokości wynagrodzeń. To poziom oferowanych płac jest głównym magnesem przyciągającym imigrantów zarobkowych. I dlatego najbardziej powinniśmy się obawiać zmian w niemieckiej polityce imigracyjnej.