Po wyborach czeka nas podwyżka podatków?

pieniądze złotówki

Niedługo w budżecie może zabraknąć kilku miliardów złotych na sfinansowanie nowych pomysłów polityków. Państwo będzie musiało się zadłużać, co może skutkować problemami, które dotknęły np. Grecję. Inną drogą jest podnoszenie obecnych i nakładanie nowych podatków. Jednak, według ekspertów, wyższych danin nie będzie w tym roku. Jesienią odbędą się wybory i żadna z partii nie zechce w ten sposób zaryzykować utraty poparcia. Należy więc oczekiwać dalszego uszczelniania systemu podatkowego. Tego typu działania mają też dotyczyć NFZ i FUS. Ponadto rząd zamierza opodatkować tzw. cyfrowych gigantów. W założeniach może to wzbogacić kasę państwa o ok. miliard złotych. To byłaby tylko niewielka część potrzebna na sfinansowanie obietnic. A co z resztą kwoty?

Gra o miliardy

Jak wskazuje ekonomista Marek Zuber, koszt wprowadzenia ostatnich propozycji polityków, nie tylko PiS-u, wynosi ponad 70 mld zł. Z roku na rok kwota ta będzie się zwiększać, m.in. ze względu na obniżenie wieku emerytalnego. Zdaniem eksperta, w tej sytuacji możliwe są dwie drogi. Jedna to sukcesywne zadłużanie się, żeby sfinansować nowe pomysły. Wówczas mamy scenariusz grecki, ale nie w ciągu roku czy dwóch lat. Drugą opcją jest poszukiwanie środków, m.in. poprzez podnoszenie podatków i nakładanie nowych parapodatków. To już się dzieje, a przykładem tego jest 10 groszy w paliwie.

– Jesteśmy na początku drogi greckiej. Wszystkie partie zobaczyły, że wybory wygrywa się, dając szybko pieniądze do ręki. Ale to w prostej linii prowadzi do katastrofy, choć trochę trwa. Zadłużenie Grecji w momencie wejścia do UE wynosiło 25% PKB. Ono narastało, aby w dniu przystąpienia do strefy euro osiągnąć 100% PKB. Później, w okresie kryzysu lat 2007-2008 wzrosło do 110%. W konstytucji mamy limit zadłużenia 60%. Gdybyśmy się do niego zbliżyli, to zaczęłyby się poważne problemy – mówi ekonomista Piotr Kuczyński.

Natomiast, jak zaznacza Maciej Zdrolik z Departamentu Analiz i Relacji Inwestorskich w mBanku, realizacja rządowego pakietu fiskalnego powinna zmieścić się w planowanym budżecie na ten rok. Proponowane zmiany mogą skutkować wzrostem deficytu sektora finansów publicznych w przyszłym roku do poziomu 2,3% PKB. To wciąż byłoby znacząco poniżej granicy procedury nadmiernego deficytu, tj. 3%. Dopiero przekroczenie tego poziomu mogłoby wiązać się z okrojeniem proponowanych zmian lub rekompensowaniem wyższych wydatków większymi wpływami budżetowymi z podatków.

– Masa pieniędzy, która trafi do ludzi, podtrzyma nieco wzrost gospodarczy. Chociaż nie wierzę, żeby to było 0,6%, jak niektórzy moi koledzy po fachu mówią. Skłaniam się raczej do tego, że będzie to bliżej wartości 0,3%. Poza tym, to niestety są pieniądze, które szybko się spalają w przestrzeni publicznej, niczym snopek siana. Nie ma trwałego ciepła z tego, a w tym przypadku nie będzie też stabilnego rozwoju gospodarczego – dodaje Piotr Kuczyński.

Spokojny rok?

Polacy zapłacą wyższe lub nowe daniny, o czym jest przekonany Marek Zuber. Według niego, politycy będą musieli wybrać pomiędzy rozwiązaniem powszechnym lub wymierzonym w konkretne grupy społeczne. Może to być podatek katastralny, ale od sumowanej wartości nieruchomości, np. powyżej 1 mln zł. Wtedy objęci nim zostaną zamożniejsi obywatele, lecz nie w sensie dochodów miesięcznych, a stanu posiadania. W ten sposób można zebrać dodatkowe miliardy złotych.

– Stawiam, że w roku wyborczym nie będzie wprost zwiększonych podatków, bo to byłoby samobójstwo polityczne. Nowy parlament, który zbierze się jesienią, raczej nie zdąży wprowadzić zmian w ustawie podatkowej, np. poprzez zwiększenie stawek czy ograniczenie odpisywania kosztów. Takie modyfikacje, pomijając VAT, muszą być uchwalone i ogłoszone do końca listopada, aby obowiązywały w kolejnym roku. Dlatego uważam, że tego typu projekty mogą pojawić się później – twierdzi dr nauk ekonomicznych Radosław Piekarz, doradca podatkowy.

Według Piotra Kuczyńskiego, w tym roku nie nastąpi podwyżka stawek podatków. Ekspert podkreśla, że do końca grudnia potrzeba 18-19 mld zł na realizację rządowych pomysłów, a w kolejnych latach – ok. 45 mld zł. Z NBP, który zanotował zysk, bo złoty w zeszłym roku osłabł, wpłynie 7 mld zł. Pozostałą część można uzyskać metodą zadłużania się, poprzez podniesienie deficytu i znowelizowanie budżetu. Alternatywą jest to, że Fundusz Ubezpieczeń Społecznych zaciągnie kredyt zamiast dopłat rządowych na wypłatę emerytur. Takie rozwiązanie już było stosowane w przeszłości.

– Tzw. trzynastą emeryturę może wziąć na siebie FUS. Ponadto, program rządowy będzie finansowany z dalszego uszczelnienia systemu podatkowego. Zgodnie z zapowiedziami rządu większy nacisk ma być położony na płatności z CIT. Można też oczekiwać malejącego, ale wciąż dodatniego, przyrostu ściągalności z VAT-u. Kolejnym źródłem finansowania zapowiedzianych wydatków będą uszczelnienia w FUS czy NFZ – przewiduje ekspert mBanku.

Dr Piekarz zauważa, że wpływy VAT z B2B są dobrze chronione, istnieją odpowiednie rozwiązania i narzędzia do kontroli. Zdaniem eksperta, jednak wiele do poprawienia jest w B2C. Można mnożyć przykłady, w których klient nie otrzymuje paragonu. Tak się dzieje m.in. w warsztatach samochodowych, zakładach fryzjerskich czy lokalach gastronomicznych. Trudniej będzie o to po wprowadzeniu kas fiskalnych online. Uszczelnienie systemu nie oznaczałoby jednak podniesienia stawek VAT.

Z kieszeni gigantów

– Premier Morawiecki mówił, że zwiększenie ściągalności podatków to jest góra 20 mld zł rocznie. Resztę finansujemy dzisiaj tylko dlatego, że mamy najlepszą koniunkturę w okresie ostatnich trzydziestu lat. I dotyczy to nie tylko Polski, ale Europy Środkowo-Wschodniej. W większości krajów jest minimalny historyczny poziom bezrobocia, wzrastają realne wynagrodzenia. Jeśli się to skończy, a kiedyś to na pewno nastąpi, to nie będziemy w stanie sfinansować obietnic bez podwyższenia podatków – przekonuje Marek Zuber.

Z kolei, według Macieja Zdrolika, ryzykiem, które mogłoby spowodować wzrost podatków, byłoby pogłębienie spowolnienia w światowej gospodarce. W Polsce przyniosłoby to mniejsze wpływy podatkowe, a co za tym idzie – bardziej napiętą sytuację budżetową. Specjaliści w mBanku tak negatywnego scenariusza w chwili obecnej nie zakładają. Ekspert zaznacza, że rząd zapowiada wprowadzenie podatku od tzw. cyfrowych gigantów. On ma sfinansować ok.1 mld zł, a tzw. „piątka” to około 45,5 mld zł rocznie.

– Nałożenie podatków na Google’a i podobne firmy na razie jest życzeniowe. Pół świata próbuje to zrobić i nie do końca to wychodzi. Takie propozycje dzisiaj padają, ponieważ one są najmniej dotkliwe dla społeczeństwa. W przestrzeni publicznej pojawiają się liczby, miliardy złotych. Do Kowalskiego dociera przekaz, że to nie on zapłaci podatek, tylko źli ludzie, złodzieje, oszuści, przedsiębiorcy międzynarodowi. Już pomijam fakt, że ta danina i tak finalnie zostanie przeniesiona na klienta. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Tak samo było z podatkiem bankowym – podkreśla Marek Zuber.

Tymczasem, dr Piekarz przypomina, że podatek od cyfrowych gigantów nie jest nowym i polskim pomysłem. Nie ma w ogóle pewności, czy to rozwiązanie uda się wprowadzić w naszym kraju. Wątpliwe też pozostaje, ile z tego tytułu zyska budżet, bo szacunki są naprawdę bardzo różne. Według eksperta, dosyć ryzykowne jest poleganie na wpłatach z danin, które jeszcze nie obowiązują. Kiedyś prognozowano spore wpływy z podatków bankowego i od hipermarketów. Ten pierwszy zapewnia mniejsze dochody niż planowano, a drugi w ogóle.

– Być może Polacy dojdą do wniosku, że są gotowi płacić 30-50 groszy więcej za litr paliwa, żeby sfinansować program 500+ lub trzynastą emeryturę. Zgadzam się na wyższy podatek, ale tylko pod warunkiem, że pieniądze trafią do rzeczywiście potrzebujących. Z pewnością nie są nimi osoby, które pobierają 500+ przy bardzo wysokich dochodach miesięcznych – podsumowuje Marek Zuber.