Postęp cywilizacyjny sprawia, że również w Polsce zanika część profesji. Pracownicy są stopniowo zmuszani do ustępowania miejsca maszynom, które szybciej i lepiej wykonują powierzone im zadania. Widoczne to jest w różnych branżach, a ten proces jeszcze nabierze tempa. W trudnym położeniu znajdują się rzemieślnicy. Z ich usług korzysta coraz mniej osób, ponieważ np. naprawa butów bywa droższa niż zakup nowej pary. Z drugiej strony, występuje niedobór fachowców. Sporo młodych ludzi łączy swoją przyszłość ze szkołami wyższymi, a nie z zawodowymi. Te ostatnie jeszcze do niedawna były likwidowane. Obecnie są otwierane nowe placówki, ale brakuje w nich kadry nauczycielskiej. Zmiany, związane z kształceniem, są więc nieuniknione. Zdaniem ekspertów, powstaną nowe zawody, bardziej odpowiadające aktualnym potrzebom rynku i klientów. Jednak na wybranych stanowiskach będzie trzeba łączyć kompetencje, które wcześniej mógł reprezentować cały zespół specjalistów.
Spis treści:
Zagrożone zawody
Zmiany na rynku pracy zachodzą bardzo dynamicznie, zwłaszcza w ostatnich latach. Widać to także w Polsce, gdzie część pracodawców ma spore problemy z obsadzeniem stanowisk. Potencjalni kandydaci omijają szerokim łukiem wybrane profesje z różnych względów, m.in. finansowych. Jednocześnie przedsiębiorstwa chcą wykorzystywać nowe technologie, co przekłada się na politykę zatrudnienia. Rodzi się więc pytanie, których specjalistów najszybciej zabraknie.
– Amerykanie zrobili analizy dotyczące zawodów, jakie zanikną w przyszłości. Prognozy sprzed roku czy dwóch lat radykalnie różnią się od przedstawionych kilkanaście lat temu. To oznacza, że nie jesteśmy w stanie dokładnie przewidzieć, które profesje odejdą w niepamięć. Automatyzacja posuwa się bardzo do przodu, więc ludzie będą zastępowani przez maszyny. Tego się nie da uniknąć, ponieważ robotyzacja skraca wykonywanie prac, a ponadto w wielu przypadkach podnosi jakość produktów. Jednak trudno będzie zautomatyzować czynności, które są rzadko powtarzane przez pracowników – mówi Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Z kolei dr hab. Grażyna Spytek-Bandurska z Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że rozwój automatyzacji występuje praktycznie we wszystkich dziedzinach. W efekcie wypierane mogą być różne profesje. Jeżeli w sklepie pojawiają się kasy samoobsługowe, to zostanie ograniczona rola kasjerek. Podobne zmiany następują w bankowości, a także w usługach pocztowych czy kurierskich. Według eksperta, na pewno zanikają zawody związane z przestarzałym przemysłem, gdzie jest praktykowana jeszcze ręczna obsługa parku maszynowego. W tym przypadku w sposób naturalny wprowadzane są nowocześniejsze rozwiązania.
– Wkrótce mogą stopniowo zanikać małe warsztaty samochodowe. Konieczne stanie się posiadanie coraz doskonalszych urządzeń do serwisowania. Pracownikowi, który ma duże doświadczenie w wymianie części mechanicznych czy opon, zabraknie wiedzy elektronicznej. Nie będzie miał komputera, bo koszty zakupu przekroczą jego możliwości finansowe lub firma samochodowa nie zechce mu go sprzedać. Jednak o przyszłość autoryzowanych serwisów nie trzeba się martwić – przekonuje Artur Grochowski, ekspert Pracodawców RP ds. kształcenia zawodowego.
W opinii Jeremiego Mordasewicza, transport autonomiczny wyprze część kierowców, ale nastąpi to dopiero w perspektywie kilkunastu lat. Względy bezpieczeństwa spowodują, że ten proces nie będzie przebiegał tak szybko, jak niektórym obserwatorom rynku się wydaje. Być może zostaną przygotowane odpowiednie trasy, jak np. ze Szwecji przez Danię do Niemiec, po których pojedzie jeden kierowca, a za nim 10 autonomicznych ciężarówek.
– Profesje schyłkowe obejmują w znacznej mierze te, w których mamy do czynienia z działalnością rzemieślniczą. Dobrym przykładem jest szewc, ponieważ coraz mniej osób korzysta z jego usług. Naprawianie obuwia stało się zwyczajnie nieopłacalne. W tej grupie można też wskazać zduna. Już nie używamy pieców kaflowych, ponieważ zmieniła się technologia. W takich zawodach pozostały osoby, które od wielu lat dysponują odpowiednimi kwalifikacjami i nie przekwalifikowały się do tej pory. Średnia wieku osób pracujących na tych stanowiskach jest dość wysoka – wyjaśnia Łukasz Arendt, dyrektor Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Edukacja do poprawki
Na sytuację na rynku pracy zdecydowanie wpływa także szkolnictwo, co podkreśla Jeremi Mordasewicz. Ekspert zaznacza też, że np. austriacka gospodarka jest bardziej nowoczesna od polskiej. Można byłoby więc postawić tezę, że bardziej potrzebuje ludzi z wyższym wykształceniem niż nasza. A jednak tam na studia wyższe idzie 25 procent młodzieży, a u nas ten odsetek wynosi prawie 50 procent. W Polsce dominują kierunki społeczne, pedagogiczne oraz humanistyczne. Po nich, pomijając jakość kształcenia, nie ma tak dużego zapotrzebowania na pracowników.
– Niewątpliwie problemem jest niedostosowanie systemu szkolnictwa do potrzeb rynku pracy. Chodzi m.in. o szkoły zawodowe, które zostały polikwidowane. Jest zapotrzebowanie na tradycyjne zawody, ale nie ma odpowiednio wykształconych ludzi. Młodzież chce też zdobywać wyższe wykształcenie, a nie typowo zawodowe, które wydaje się mniej atrakcyjną ścieżką rozwoju. Nie ma też takiej kultury przechodzenia zawodu z ojca na syna. Istnieją biznesy rodzinne, ale młodzi ludzie od razu chcieliby zajmować stanowiska kierownicze – dodaje dr hab. Grażyna Spytek-Bandurska.
Szkoły zawodowe były zamykane, a teraz są stopniowo przywracane. Artur Grochowski podkreśla, że niewiele się dzieje wokół tego tematu, choć sporo osób twierdzi inaczej, wskazując projekty unijne czy zakup sprzętu. Zdaniem eksperta, przede wszystkim brakuje kadry pedagogicznej dla młodego pokolenia. Jeśli nawet pojawią się chętni do nauki danego zawodu, to nie będzie miał kto ich wykształcić. Wielu nauczycieli jest już w wieku emerytalnym, a na ich miejsce nie przychodzą kolejni. Doświadczony hydraulik, tapeciarz czy mechanik zarabia sporo w swoim fachu, więc nie zainteresuje go praca w szkole.
– Od wielu lat widoczne jest umasowienie edukacji na poziomie wyższym. Równocześnie na rynku brakuje osób z wykształceniem średnim, ale też zawodowym. Standardowo tacy pracownicy otrzymują niższe wynagrodzenia w porównaniu z absolwentami uczelni wyższych, zwłaszcza technicznych. Jednak różnica w płacach nie jest zbyt duża, dlatego popyt na tych specjalistów wciąż pozostaje spory. Dochodzi więc do paradoksów. Pracownik po szkole zawodowej może zarobić więcej niż osoba z dyplomem uniwersytetu, ponieważ ma wykształcenie w profesji, na którą jest dużo większe zapotrzebowanie. Najlepszy przykład to branża budowlana – stwierdza dyrektor Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Jak wskazuje Artur Grochowski, na wielu placach budowy w Warszawie słychać przede wszystkim języki ukraiński i białoruski. Ciężko znaleźć np. murarzy wśród Polaków, ale problem dotyczy też innych branż oraz regionów. W Łodzi wykształcono kilku techników mechaników w danym roku, a zapotrzebowanie było na 50-100. Z kolei w Mielcu jeden z dużych zakładów zmagał się z brakiem klasycznych mechaników. Firma podpisała umowę z Centrum Kształcenia Praktycznego i Doskonalenia Nauczycieli. W efekcie uruchomiono dwuletni kurs zawodowy, dzięki któremu utworzona zostanie kadra na miarę potrzeb przedsiębiorstwa.
Nowe perspektywy
– Mamy czwartą rewolucję przemysłową, a w niej olbrzymią rolę odgrywa Internet. Ten kierunek rozwoju, pokazywany chociażby przez premiera Morawieckiego, nie jest zaawansowaną technologią tylko dla dużych zakładów. Zmiany widoczne są też na poziomie naszego codziennego użytkowania. Z różnych szacunków wynika, że 40-60 procent zawodów, które mają mieć znaczenie w przyszłości, jeszcze nie powstało – informuje ekspert Pracodawców RP ds. kształcenia zawodowego.
Natomiast Łukasz Arendt przekonuje, że wdrażane technologie wpływają na nasz styl życia. Gdyby nie było bankomatów i rozwiniętych płatności kartami, to w bankach i obsłudze klientów wypłacających gotówkę pracowałoby więcej osób. Zatem powstające profesje są odpowiedzią na potrzeby rynku. Zarówno te faktyczne, jak i wykreowane przez krajowe firmy czy międzynarodowe korporacje. W ocenie dyrektora IPiSS, część nowych zawodów wymaga łączenia różnych kompetencji, które kiedyś funkcjonowały osobno. Przykładem tego jest mechatronik, a więc pracownik z umiejętnościami informatycznymi, technicznymi oraz inżynierskimi.
– Zmieniają się nasze przyzwyczajenia i zawody. Jeśli poszczególne prace stają się zbyt kosztowne, to spada zapotrzebowanie na nie. Rynek szuka czegoś lepszego i tańszego. Pracodawcy patrzą przede wszystkim przez pryzmat ograniczania kosztów. Wolą zatem człowieka, a niekiedy grupę ludzi, zastąpić maszyną. Do jej obsługi wystarczy jedna osoba. Nie jest potrzebny zespół, który taką pracę wykonuje ręcznie. W wielu przypadkach wynagrodzenia dla pracowników pozostają większym kosztem niż posiadanie profesjonalnego sprzętu – analizuje dr hab. Grażyna Spytek-Bandurska.
W Polsce proces robotyzacji przebiega bardzo wolno, co podkreśla Jeremi Mordasewicz. Wpływ na to ma struktura naszej gospodarki, w tym spory odsetek mikrofirm i małych przedsiębiorstw. Ekspert Lewiatana podsumowuje, że nie powinno zabraknąć usług, bo rynek wszystko koryguje na bieżąco. Z pewnością nowoczesne rozwiązania będą coraz szerzej wykorzystywane, chociażby w autonomicznych pojazdach. Bardziej istotne staną się kwestie zdrowotne ze względu na proces starzenia się społeczeństwa. Jednocześnie widoczna jest niechęć młodych osób do wykonywania czynności uważanych za brudne, niebezpieczne i nieatrakcyjne. Mogą się pojawić zakłócenia z dostępnością konkretnych specjalistów. Dojdzie do tego, jeżeli np. państwo przeznaczy zbyt mało środków na podwyżki dla lekarzy i pielęgniarek.