A. Jawień (IFM Global Asset Management): Wojny walutowe na krótką metę pomogą chińskiej gospodarce. Nie można wykluczyć kolejnych sterowanych deprecjacji juana

Aleksander Jawień

Obniżając w sierpniu wartość juana, chińskie władze wkroczyły na grunt wojny walutowej. Zdaniem Aleksandra Jawienia, prezesa IFM Global Asset Management, to ruch skuteczny na krótką metę i nie można wykluczyć jego powtórzenia. Od paru lat skutecznie swoją walutę osłabia np. Japonia. Wzrost chińskiego PKB będzie jednak pod coraz większa presją m.in. ze względu na niekorzystną demografię.

– Oprócz tych standardowych mechanizmów stymulowania gospodarki, jak stopy procentowe, rezerwy obowiązkowe, dofinansowanie banków i lokalnych rządów gotówką, Chiny wkroczyły w sferę wojen walutowych. Starają się uatrakcyjnić rentowność swojego eksportu narzędziem, które oczywiście jest szeroko stosowane, np. przez Japonię, i próbują zdewaluować swoją walutę, aby ten eksport był atrakcyjniejszy – ocenia w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Inwestor Aleksander Jawień, prezes IFM Global Asset Management.

Załamanie na chińskim rynku oraz dewaluacja juana szczególnie mocno uderzyły w giełdy w regionie Azji Wschodniej, ponieważ inwestorzy zaczęli obawiać się eskalacji wojen walutowych. Polegają one na wielostronnych dewaluacjach walut, których gospodarki silnie konkurują na rynkach eksportowych. Zazwyczaj niewielkim pozytywnym efektom dla realnej gospodarki towarzyszą spore koszty w postaci ucieczki kapitału, który obawia się przeceny notowanych w słabnącej walucie aktywów.

– Oczywiście te spadki są dość istotne, bo od czerwca indeks giełdy w Szanghaju stracił 40 proc., teraz mamy w ciągu ostatnich paru dni odbicie. To sprowadziło wyceny spółek na giełdzie lokalnej w Chinach do poziomów 15 zł za jednego złotego zysku, co oznacza, że wskaźnik cena do zysku spadł z 25 do 15, czyli się urealnił – twierdzi Jawień.

Dążąc do osłabienia juana kosztem walut sąsiednich krajów, chińskie władze mogą w łatwy sposób odpowiedzieć na ich zarzuty, wskazując na politykę premiera Japonii Shinzo Abe. Chociaż oficjalnie deklarowanym celem tzw. abenomiki była walka z deflacją i pobudzenie wzrostu PKB, to najważniejszym skutkiem okazało się być osłabienie japońskiej waluty.

– Dewaluacja jest skutecznym, przynajmniej krótkoterminowo, środkiem do tego, aby stymulować wzrost gospodarczy. Najlepszym przykładem jest tutaj Japonia, która poprzez program dodruku pieniędzy dynamicznie zdewaluowała jena i to spowodowało, że wyniki spółek eksportujących są rewelacyjne. To jest oczywiście fundament hossy na giełdzie japońskiej z ostatnich paru kwartałów. Natomiast w dłuższym terminie trudno przesądzać o skuteczności takiej polityki, nawet ekonomiści twierdzą, że takie działania są jednak nieskuteczne – uważa prezes IFM Global Asset Management.

Po entuzjastycznym przyjęciu abenomiki przez rynki finansowe i część ekonomistów ostatnie dane nie dają powodów do optymizmu. Mimo ogromnej skali interwencji monetarnej oraz fiskalnej wzrost PKB Japonii wyniósł w II kwartale br. zaledwie 0,7 proc. rok do roku. Miał on miejsce po trwającej rok recesji. Dla porównania, gospodarka USA urosła w II kwartale 2015 r. o 3,7 proc. w ujęciu zannualizowanym. Dlatego ostatnie nerwowe posunięcia chińskiego rządu i banku centralnego należy odczytywać głównie jako działania mające zapobiec poważnemu kryzysowi finansowemu i przywrócić zaufanie rynków.

– W ciągu ostatnich paru dni widzieliśmy kilka działań, które idą w dobrym kierunku, bo mieliśmy obniżkę stóp procentowych, mieliśmy dofinansowanie dwóch banków kwotami dziesiątków miliardów dolarów i oczywiście obniżkę rezerw obowiązkowych. To wszystko pozytywnie wpłynęło na nastroje i uspokoiło inwestorów. Natomiast to, co nadal niepokoi, to ten ruch z zeszłego tygodnia, czyli deprecjacja juana o 1,9 proc. – uważa Jawień.

Jest jednak mało prawdopodobne, by ewentualne kolejne dewaluacje poprawiły koniunkturę w drugiej największej gospodarce świata. Do takiej oceny skłaniają się m.in. analitycy Goldman Sachs, którzy dostrzegają ograniczenia wzrostu gospodarczego Chin przede wszystkim po tzw. podażowej stronie, a więc związanej z potencjałem produkcyjnym. Wszystkie trzy główne czynniki wzrostu PKB – a więc praca, kapitał oraz łączna produktywność – będą ulegać niekorzystnym trendom. Powodem jest sytuacja demograficzna wywołana polityką jednego dziecka oraz zmniejszająca się luka w produktywności wobec krajów rozwiniętych, przez co trudniej będzie podtrzymywać wysokie tempo poprawy wydajności – twierdzą ekonomiści Goldman Sachs.

To dlatego bank inwestycyjny zdecydował się obniżyć swoje prognozy dotyczące wzrostu PKB w Chinach. Korekta jest wyraźna: według najnowszych projekcji wzrost w drugiej największej gospodarce świata wyniesie w przyszłym roku 6,4 proc. , w 2017 r. – 6,1 proc., a w 2018 r. – 5,8 proc. Według poprzednich prognoz Goldman Sachs spodziewał się o 0,3-0,4 pkt proc. szybszego wzrostu PKB w tym okresie. Z kolei odczyt PMI, wskaźnika informującego o nastrojach w przemyśle, spadł w sierpniu poniżej 50 pkt, co świadczy o kurczeniu się sektora. Wszystko wskazuje zatem na to, że to dopiero początek długotrwałego spowolnienia w gospodarce Chin.

– Jesteśmy po bardzo dużych spadkach, inwestorzy rzeczywiście są zaniepokojeni zwalniającymi Chinami. Chociaż już wiadomo od 2 lat, że Chiny będą zwalniać i zmieniać swój model wzrostu gospodarczego z produkcyjno-inwestycyjnego na konsumpcyjny, a to niestety trwa lata – ocenia Aleksander Jawień.